sobota, 23 marca 2013

Rześkie Jastrowie

21,1 km

Piłkarzyk, który wczoraj bełkotał o "innych aspektach" to jakiś Radosław Majewski. Do uśpienia w trybie ekspresowym, wraz z pajacem, który tego głąba pytał o coś więcej, niż która jest godzina. Dziś jego koleżka, Lewandowski, wmawiał ludziom, że mecz był w zasadzie OK, a Polacy byli o krok od wygrania. Widocznie obejrzałem inny mecz...

Chuchamy, żeby pokazać, jak zimno

Nader udany dzień. Wyjazd, zgodnie z planem, o szóstej rano. Po drodze zgarnęliśmy ekipę z Klinisk, około 9 rano byliśmy w Jastrowiu. Był czas, żeby spokojnie załatwić formalności, przygotować się, rozgrzać i rozpoznać sytuację. Rozpoznanie się przydało, bo były wątpliwości, jak się ubrać. Słoneczne niebo sugerowało, by ubrać się lekko. Ja jednak wybrałem się na rozgrzewkę nieco wyżej, niż leży Jastrowie, a po powrocie nie miałem wątpliwości, że należy ubrać na siebie wszystko co ciepłe, a w szczeliny w ubraniu napchać mchu... -10 stopni i wiatr, w efekcie temperatura odczuwalna była rzędu -20 stopni. Krótko mówiąc - rześko.
Start do nowego życia...
Anetka z przodu, za nią Darek
Jeszcze bardziej rześko było na trasie. Droga przetarta, ale zaśnieżona na całej długości, w części zawiana świeżym śniegiem. Zimno jak jasna cholera, nawet po paru kilometrach palce w rękawicach przymarzały, a gile zastygały w nosie. Trasa bardzo ciężka: stopy nie miały w śniegu należytego podparcia i oporu, więc się cofały, szarpiąc ścięgna i męcząc stawy. Kiedy zrobiłem pierwsze kółko, wiedziałem już z pewnością, że bez kłopotu dam radę zrobić i drugie. Tak też było, dociągnąłem w bardzo dobrej formie, z zapasem sił, odczuwając jedynie zmęczenie stóp skatowanych podłożem. Czas zdecydowanie gorszy niż przed rokiem, bodajże 2 godziny i 1 minuta. Warunki biegu nieporównywalnie gorsze, więc mimo to czas zupełnie przyzwoity. Zresztą, nie zależało mi na wyniku i biegłem dość ostrożnie, by nie zrobić sobie krzywdy przed maratonem paryskim.
Artur, sołtys Klinisk, chyba w połowie biegu
Po biegu była możliwość wykąpania się, zrelaksowania. Obiadek przaśnie oryginalny: cienki kapuśniak, twardy kotlet, krótko mówiąc, posiłek rodem z PRL, ale za to obfity, ciepły i pożywny, podany przez sympatyczne panie z gospody "Pod strzechą", które dobrze zapracowały na ogólne, pozytywne wrażenie.

Wyniki.... Jak by tu je przedstawić? Możliwe wersje są dwie. Obie jak najbardziej prawdziwe. Świetne ćwiczenie dla adeptów dziennikarstwa na prawdziwe przedstawianie rzeczywistości. 

Wersja 1:
Najlepszy zawodnik już na mecie...
Najlepszym zawodnikiem goleniowskiej drużyny był Robert Kopcewicz, który w V Maratonie Jastrowskim zajął trzecie miejsce, za co na oficjalnym zakończeniu zawodów otrzymał lśniący złotem cenny puchar. Pozostali zawodnicy z Goleniowa i Klinisk znaleźli się na dalszych pozycjach, szczęśliwi z ukończenia maratonu rozgrywanego w wyjątkowo trudnych warunkach pogodowych, na zaśnieżonej trasie, przy ostrym mrozie i chwilami przenikliwym wietrze. Dwoje zawodników goleniowskiej ekipy, startujących w biegu półmaratońskim, także bez kłopotu zakończyło swój start.

Wersja 2:

... a Robert dalej biega!
Najlepszym zawodnikiem goleniowskiej drużyny okazał się Cezary Martyniuk, który jako pierwszy ze swojej drużyny pojawił się na mecie biegu w Jastrowiu z rewelacyjnym czasem 2 godziny i 1 minuta. 25 minut po nim na mecie pojawiła się Anetka Gapińska. Robert Kopcewicz, trzeci zawodnik, który ukończył bieg, na mecie był dokładnie w 1 godzinę i 14 minut po C. Martyniuku. O reszcie zawodników nie ma co wspominać, niech się cieszą, że żyją, a jeśli chcą lepiej wypadać na zawodach, niech więcej trenują. Zwycięzcom gratulujemy! :))))

Oczywiście, prawidłowo rzeczywistość przedstawia wersja pierwsza. Druga jest typowym przykładem zmanipulowania rzeczywistości, choć gdyby została opublikowana w prasie, Robert nie mógłby się do niej w żadnym miejscu przyczepić. Zawiera fakty, choć tendencyjnie przedstawione. Niektórych, bardzo istotnych, nie zawiera. Jak choćby informacji, że ja i Anetka pobiegliśmy półmaraton, a reszta pełen dystans.

Wyprawa wszystkich utwierdziła w pewności, że wiosna nie nadejdzie. Depresję autora bloga wywołał widok gości na nartach, dziarsko śmigających mimo kalendarzowej wiosny. Stada żurawi pasących się na śniegu (ostra dieta!) też optymizmu nie syciły. Śnieg pod butami chrzęścił, jak na Syberii. I chyba słusznie dzisiejszą imprezę ochrzczono mianem Syberiady... Na szczęście, na te smuteczki był odpowiedni zapas grzańca i innych płynów "izotonicznych".



Kto skończył, mógł się wykąpać i napić grzańca galicyjskiego ;)


Robert, mocno wyczerpany wysiłkiem na trasie - na mecie


Mirek i Darek (w głębi) mieli jeszcze jedną rundę i 10 km przed sobą

Sołtys. Kompletnie padnięty, ale żywy. Worka z jedzeniem nie wypuścił!

Darek: meta i porcja grzańca

Strój Darka wiele mówi o warunkach na trasie

Sołtys ożył, Darek sprawdza, co dostał w pakiecie

Wykąpani, najedzeni, buźki zadowolone

Chwila triumfu Roberta - 3 miejsce

Robert dał potrzymać pucharek kolegom i koleżankom z drużyny

Darek Mańkowski, dusza Maratonu Jastrowskiego, ma przyjechać na bieg 27/27

Relaks w drodze powrotnej. I uzupełnianie elektrolitów





2 komentarze:

  1. Gdybym wcześniej wiedział jak będzie wyglądać trasa to bym nie odważył się wystartować w tym maratonie. Jak już przebiegłem jedno okrążenie, to pomyślałem, że nie mogę tak po prostu zrezygnować. Teraz jednak po ukończeniu myślę, że lepszego debiutu nie mogłem mieć. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, to był zdecydowanie efektowny początek sezonu. Dawno nie widziałem ludzi tak skatowanych biegiem. Ale dobrze tam było się pojawić. To nie bieg dla mientkich.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".