niedziela, 10 sierpnia 2014

Rower, z konieczności

Wczoraj 10 km bieg, dziś rower 73 km

Wczorajsze bieganie to tragedia. Znienacka przypomniał o sobie kręgosłup, który łupał niemiłosiernie przy każdym kroku. A co krok, to jęknięcie z bólu. Na 2 km odpuściłem, przeszedłem do marszu, potem bardzo szybkiego marszu, który zdecydowanie uspokoił kręgosłupowe ekscesy. Po przeskoczeniu przez tory na wysokości wiaduktu wróciłem do truchtu, tym razem już niezwiązanego z sensacjami.
Zdecydowanie trzeba pozbyć się jeszcze paru kilogramów, bo przecież każde zbędne kilo to ciężar obciążający krzyż i negatywnie wpływający na stan kręgosłupa, kondycję i wyniki. 

A dziś dzień na rowerze. Poranna runda to 28 km przez Mosty, Tarnówko i Podańsko. Popołudniowa sesja - 45 km - rytualny objazd przez Lubczynę, Czarną Łąkę i Stawno. Zdążyłem na parę minut przed solidną ulewą, jaka właśnie przeszła przez Goleniów. Po rowerowym treningu (przyjazne tempo ok. 2:15/km) lekkie, miłe zmęczenie i poczucie, że było trochę wysiłku. 
Zajrzałem wczoraj do zaprzyjaźnionego sklepu rowerowego popatrzeć, co mają teraz w ofercie. Przejechałem się rowerkiem, który podsunięto mi jako model w sam raz pod moje potrzeby. Faktycznie, jazda bardzo przyjemna, rower ma ramę dostosowaną do mojego wzrostu. Nie mogłem jednak się pozbyć wrażenia, że moja stara (17 lat!) Columbia chodzi zdecydowanie lżej, a jej mechanizmy pracują zdecydowanie precyzyjniej, niż owej nóweczki. Niewykluczone, że skończy się więc na wymianie siodełka na nowe i wygodniejsze, no i wymianie łańcucha i zębatek, które po 17 latach użytkowania mają prawo być zużyte. Jeszcze pomyślę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".