piątek, 20 września 2013

Jutro maraton

Odpoczynek przedmaratoński

Zdaje się, że jutro się przymierzę do maratonu. To by było korzystne: jutro rzeźnia, potem 2-3 dni łażenia na czworaka, czwartek - teleportowanie się do Szampanii, potem 10 dni relaksu w winnicy, a po kolejnych paru dniach maraton w Poznaniu. W Szampanii żadnego biegania, za to super trening wysiłkowy: tak na moje oko, z 10 km dziennie chodzenia w tę i z powrotem z wiadrami pełnymi winogron, ciągnięcie wózka o wadze 150 kg po miękkiej ziemi, ładowanie na przyczepę skrzynek ważących po 50 kg, krótko mówiąc - galery (każdego dnia zwieńczone biesiadą przy winku, by następnego dnia galernicy mieli siły zapierd...lać w pięknych okolicznościach przyrody). Szybkości to nie da, ale:
1. pozwoli odpocząć stawom od biegania

2. da parę potrzebną do utrzymania stałego, niezłego tempa.

Właśnie jestem po rozmowie z prezesem. Anetka z sołtysem startują o 8 rano, Darek chce rozpocząć bieg między 12 a 13. I ta godzina mi odpowiada, jutro nie ma ryzyka śmierci z przegrzania, temperatura rzędu 15 gradusów, może ciut pomżyć - czysta przyjemność, wiatru też nie będzie. Idealne warunki biegowe. 
Wprawdzie gdy dziś byłem na grzybach, czułem się, jakby mnie kto kijem obtłukł, ale koncepcja jest jasna - jutro będzie lepiej. Jak człowiek wie, że będzie lepiej, to będzie lepiej i już. 
Grzybki się pojawiły, choć na razie ich niewiele. Malutkie, apetyczne, takie w sam raz na zakąseczkę lub do rolmopsika. Zebrałem solidną miskę. Zameldowałem córci, że grzybki do wigilijnych rolmopsów już są. W odpowiedzi sms: "Wigilia uratowana!"

Prezes zadziwiająco spokojny jak na tydzień przed imprezą jego życia. Jeździ, rozwiesza plakaty i banery, zero nerwa, o wkurwie nawet nie wspominając. To może znaczyć, że imprezka przygotowana jest należycie. Szkoda mi jak cholera, że nie zobaczę efektu na własne oczy. Ale w sobotę wieczorem zgłoszę się po telefoniczny meldunek. 

Społeczeństwo od początku wakacji bombardowane jest informacjami o MPG, a tymczasem choć do Mili zostało z 50 dni, Ojciec Dyrektor milczy jak pień. Dziś już nawet chciałem pójść do pajaca, żeby wycisnąć z niego jakieś informacje o "Mili stulecia". Pomyślałem sobie jednak, że nie należy przesadzać. Nie chce, to niech kisi w sobie tajemną wiedzę na temat tego swojego biegu, kij mu w... Ciekawe, kiedy coś z siebie wykrztusi. Kiedy wrócę z Francji, to się wezmę za temat Mili.

OK, wracam do przerwanego procesu nawadniania. Zacząłem mocnym akcentem, porteróweczką przygotowaną wczoraj przez Oleńkę. A teraz porter Amber, naprawdę rewelacyjny, lepszy (bo inny) od żywieckiego. Mam nadzieję, że druga buteleczka tego elektrolitu nie zakłóci jutrzejszego biegu, a nawet mu posłuży ;) 
Zastanawiam się, jak rozwiązać problem picia na 5, 15, 25 i 35 kilometrze. Chyba nie ma innej rady, niż zabierać ze sobą flaszeczkę w las. Boże, znów przede mną pół wiadra Powerade... ;((

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".