środa, 7 maja 2014

Jeszcze czuję

8 km

W dzień wydawało mi się, że wszystko już wróciło do normy, ale wieczorem się przekonałem, że nie do końca. Mięśnie praktycznie odzyskały już sprawność, achilles też się prawie uspokoił, ale pojawił się ból w krzyżu, bardzo poważnie utrudniający bieganie; nawet nieco bardziej intensywny trucht sprawia, że w krzyżu boli, jakby ktoś wtykał śrubokręt między kręgi. Dobrze znam te objawy, to efekt przeciążenia w czasie długiego biegu i zanadto energicznego skłonu po biegu. Przejdzie w ciągu dnia czy dwóch. Jeśli jutro będzie nadal łupać, zrobię sobie dzień przerwy.

Na stadionie spotkałem Roberta. Ponarzekał, że w Kołobrzegu nabiegał "tylko" 3:15, to wedle niego tragedia. Hmm...

W drodze powrotnej z lasu natknąłem się na sytuację, w której naprawdę nie wiedziałem, jak się zachować, a rzadko mi się to zdarza. Otóż, w parku, w pobliżu stacji paliw na Szczecińskiej mijałem kobitę rwącą rosnące tam konwalie. Krzyknąłem na babę, żeby przestała i się wynosiła, bo konwalie są pod ochroną. Baba udała, że jest głucha. Podszedłem i pytam, czy naprawdę mam podejść do radiowozu stojącego ze dwieście metrów dalej (gliniarze kasowali młodych pijących piwo na łonie natury) i poprosić, żeby podjechali? Baba na to, że nie ma po co, bo i tak jej nic nie zrobią, przecież ona tylko zerwała parę kwiatków. I rwie babsko dalej te konwalie, nie przejmując się mną wcale, ani tym bardziej radiowozem w oddali! Szczęka mi opadła na ten tupet, normalnie nie wiedziałem, co dalej zrobić. Zbaraniałem. A kobita urwała jeszcze parę kwiatów i spokojnym krokiem sobie poszła z bukietem konwalii...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".