niedziela, 18 maja 2014

Rodzinnie i na luzie

42,2 km

Cracovia Maraton zaliczony. Tym razem zupełnie na spokojnie, bez walki o wynik. Wprawdzie pierwsza dyszka zrobiona była w tempie zdecydowanie dającym nadzieję na wynik jeszcze lepszy, niż w Hamburgu, ale krótko potem zaczęły się niepokojące sygnały od
mięśni udowych, wyraźnie sugerujące ryzyko wystąpienia poważnych skurczy. Nieco zwolniłem, ale to nie wystarczyło, pierwsze skurcze pojawiły się już w połowie trasy. Machnąłem więc ręką na wynik, postanowiłem bieg dokończyć w tempie relaksowym. Kiedy dobiegałem do wodopoju, schodziłem na bok, żeby w spokoju się napić i coś przekąsić. Gdy drugi raz biegłem przez Błonia, zatrzymałem się przy rodzince, pogadałem, zrobiliśmy sobie fotki, parę minut pogadaliśmy pod drzewkiem, bo akurat lało. Tak sobie wycyrklowałem, żeby na mecie się zjawić między 4:15 a 4:30. Ostatecznie było to 4:26. 
Warunki do biegu mocno zróżnicowane. Pierwsza dziesiątka jeszcze w porannym chłodzie.Potem znienacka się ociepliło, a po paru dniach deszczu powietrze błyskawicznie
zrobiło się parne, na dodatek zaczęła nadciągać ulewa. Kiedy zaczęło padać, warunki moim zdaniem się poprawiły, bo zrobiło się chłodniej. Ale zaraz po deszczu znów wyszło słońce i wróciła łaźnia parowa. Pogoda nie służyła biegaczom cięższym, słabszym, starszym - czyli m.in. mnie. Ciekawe, że jednak nie odczułem tego w postaci osłabienia. Bieg skończyłem w bardzo dobrej kondycji, z zapasem sił, oczywiście ogólnie zmęczony, ale po raz pierwszy doskonale, ze szczegółami, pamiętam ostatnie dwa kilometry, w tym bieg przez Grodzką. Dotąd maratony kończyłem w stanie skrajnego wyczerpania, a końcowego odcinka zwyczajnie ze zmęczenia nawet nie rejestrowałem.
Oczywiste, że organizm nie wrócił jeszcze do pełnej równowagi po Hamburgu. Pewnie

należało zadbać o jakąś fizjoterapię, popracować nad kondycją mięśni, a nie tylko nad siłą i wytrzymałością. Ale teraz przed następnym maratonem (Kliniska) sporo czasu, a potem czas na regenerację, Nicea dopiero w listopadzie. 
Rodzinna ekipa kibiców sprawiła się na medal. Ola z dwójką najmłodszych (Paulinka i Mateusz), do tego Ania z Mikołajem, wyposażeni w sprzęt do kibicowania i dwa spore transparenty. Ola jak zwykle zdzierała gardło dopingując wszystkich wokół, już z daleka wiedziałem, gdzie ekipa stoi. Maluchy pracowicie przybijały piątki wszystkim chętnym, łapki miały pod koniec solidnie poobijane. Ola mówi, że dzieciaki były bardzo przyjaźnie odbierane przez biegnących i przez innych kibiców, na brak chętnych do "piątki" narzekać nie mogły. 

W tym roku maraton nie miał szczęścia do trasy. Była dwukrotnie zmieniana, ostatecznie wczoraj trzeba ją było modyfikować kolejny raz, bo Wisła zalała bulwary. W efekcie nad Wisłą było ciasno, na dodatek nawierzchnia tam jest fatalnej jakości, są górki, jakiś bruk, dziadostwo. Dla mnie nie było to specjalnie istotne, bo ciśnienia na wynik nie miałem. Widziałem jednak po ludziach, że właśnie te ostatnie 7 km dało im solidnie w kość, masa ludzi zwyczajnie nie miała sił, by podbiec pod górkę, która dla zwykłego piechura jest pikusiem niezauważalnym.
Organizacja świetna, żadnych zastrzeżeń do pracy obsługi, w tym młodych wolontariuszy. Strefy odżywiania duże, nie było na nich tłoku. Pod koniec gdzieniegdzie brakowało cukru i czekolady, ale banany i picie w całym asortymencie było do końca. Na mecie rozdawano torby pełne różnych dóbr jadalnych, wziąłem dwie butle izotonika dla małych, które oczywiście piją to teraz jak nektar. Ja na niebieskie picie patrzeć nie mogę... Bananów nie wziąłem, tę propozycję potraktowałem jako delikatną prowokację.


Najciekawsze, że choć w Goleniowie zmagałem się z wrednym achillesem i czymś w rodzaju rwy kulszowej, to w Krakowie achilles ani razu się nie odezwał, a dupa też nie boli. Ot, zbawienny wpływ maratonu na życie staruszka :)

A jutro relaks. Po raz pierwszy od paru lat będę miał kilka dni na leniwe zwiedzanie Krakowa. Na początek Kopiec Krakusa, pewnie też podjedziemy do Tyńca. We wtorek koniecznie muszę zwiedzić nowe muzeum w podziemiach Rynku. 

Właśnie doliczyłem się, że to już mój dziesiąty maraton. 3 razy Hamburg, 2 razy Poznań, 2 razy Kraków, Maraton Puszczy Goleniowskiej, Paryż i oczywiście 27/27. Się napiję z tej okazji winka ;) 

1 komentarz:

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".