sobota, 18 stycznia 2014

Barszczyk u wędkarzy

Wczoraj 11 km, dzisiaj 15 km
Leszczyna już kwitnie
Wiosna?

Wczoraj wieczorna runda wokół miasta. Już drugi raz natknąłem się na Magdę G., która nie chwali się wcale, że biega itd. Znów natomiast nie trafiłem na jej szanownego małżonka, Mariuszka, który co chwila zamieszcza w necie sprawozdania ze swoich wyczynów biegowych, podaje trasy i czasy ocierające się o barierę dźwięku, natomiast jak się zdaje, nikt go nie widział na trasie. Raz latem w upalny dzień mi się zdarzyło, widziałem i nie przeczę, biegł, umęczony był strasznie pogodą, na granicy wymarcia rodu Gessów. Teraz mnie kusi wizjami bieszczadzkiego "Biegu Rzeźnika" (jednak już nie ma miejsc!, informuje zrozpaczony Mariusz...), ale zobaczymy, czy przeżyje maraton u Darka Mańkowskiego w Jastrowiu. Jak przeżyje, to będzie żył, jak mawiał mój dziadek Ignac... A wracając do Magdy: należy sprawdzić, czy przypadkiem Mariusz nie wypędza biednej kobiety w styczniową noc ze swoim czipem, a sam nie rżnie w tym czasie z Szymonem na konsoli... Potem być może wrzuca kobiece dokonania na swojego fejsa i buduje legendę biegacza, który by pokonał Bieszczady w 2 godziny, tylko miejsc już nie ma... :)
Sławny sagan z "barszczykiem"

Dziś poszerzona wersja treningu. Spod domu Iną do S3, Domastryjewo, GPP, lasami do Iny, stadnina, Drzymały, finał na stadionie, ale nie na zafajdanej czarnym guanem bieżni, ale w bazie wędkarzy, którzy dziś mają kolejną "Troć Iny". Sprawdziłem, czy na ognisku stoi sławny sagan. Stał, więc szybko do domu, kąpiółka, przebranko, torba ze sprzętem foto na ramię i powrót do gościnnych wędkarzy. A to jest bractwo, które nie da porządnemu dziennikarzowi umrzeć z głodu i pragnienia. Pragnienie zaspokajano do oporu tzw. barszczykiem (alkoholu u Ojca D. spożywać nie można, ale barszczyk - owszem). Barszczyk spożywałem w nadziei, że za którymś razem w końcu zobaczę w nim uszko, ale uszka nie było. Więc kolejna dolewka, i tak dalej. Była też kaszaneczka, kwaszone ogórki i inne podobne wyroby. Plus sympatyczni ludzie i nie mniej sympatyczna atmosfera. W efekcie, choć w życiu złapałem raptem dwie ryby (z Michałem sławną płotkę, którą najadły się dwie rodziny i lina-idiotę, który w Nadarzycach zaczepił  się na haczyk wyciąganej przez mnie wędki), zostałem fanem wędkarstwa i wędkarzy. Na ryby się nie wybieram, ale wędkarskie sympozja mają urok :)

2 komentarze:

  1. daj żyć, nie wszyscy muszą wiedzieć jak jest. z moją astmą, arytmią i bolącymi kolanami nie przebiegłbym nawet kilometra. muszę się posiłkować żoną.
    P.S. jutro start godzina 10, kierunek Stawno, może Danowo. prędkość bliska światłu dlatego może być problem z zobaczeniem mnie ;p wrzutka na fb na pewno będzie (żona czip ma już na stałe)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uważaj, żeby na zakrętach nie wyrzucało Cię na pobocze, przestrzegaj ograniczeń prędkości - i pozdrów Danowo! ;)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".