poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Dołączył Michał

0 km

Powrót z Krakowa, nogi dochodzą (jak to nogi) do siebie. Nadzwyczaj dobra kondycja, pobolewają lekko tylko achillesy, ale widać pozytywne skutki dobrej rady pewnego doktora, który kazał je rozciągać, rozciągać i jeszcze raz rozciągać. Okazuje się, że rozciąganie świetnie działa.
Dziś bieganie odpuściłem, dzień przerwy na pewno przysługuje. Lekka przebieżka jutro po południu.

Wspomnieć należy o zaskoczeniu, jakie zafundował mi w Krakowie Michał. Zaraz po powitaniu wyciągnął z kieszeni medal i oznajmił, że ma za sobą pierwszą "piątkę". Wystartował w uczelnianym biegu, ukończył go w niezłej kondycji z czasem nieco ponad 26 minut, a więc zupełnie przyzwoicie. Bardzo z siebie zadowolony, wyraźnie ma ochotę podjąć temat w szerszym wymiarze. To cieszy. W nagrodę za swoje osiągnięcie, a przede wszystkim dobrą decyzję, dostał ode mnie maratońską koszulkę z Krakowa. Dostanie i resztę wyposażenia.
Kasia, Plinka, Ola, Ania i Michał

W przeddzień maratonu całą rodzinką wzięliśmy udział w imprezie towarzyszącej, biegu rodzinnym na 1 kilometr. Wprawdzie nagród za to żadnych nie było, ale zaopatrzyliśmy się w zestaw ładnych koszulek radia RMF (sponsor), Paulinka była zachwycona, a wszyscy łyknęli pierwszą dawkę bakcyla o nazwie "bieganie". Generalnie, bardzo się podobało i wcale się nie zdziwię, jeśli procent biegaczy w rodzinie nagle wzrośnie. Na razie to jestem ja, Ola, teraz Michał. Kto następny?

Duży Michał (zięć, 2 m z hakiem), Plinka, Mati i Kasia. I ja
Pytają ludzie, jak był zorganizowany krakowski maraton. Generalnie - w porządku. Biuro zawodów sprawne, ludzie sympatyczni i kompetentni. Duży, darmowy parking dla zawodników. Darmowa dla startujących komunikacja miejska w sobotę i niedzielę. Dobrze zaopatrzone punkty odżywcze, dodatkowe punkty z wodą (na wypadek upału, ale i tak się przydały). Sprawne i bardzo liczne służby pomocnicze i porządkowe. Na mecie sprawne przyjęcie i obsłużenie zawodników kończących bieg. Podobno był niezły katering, nie wiem dokładnie, bo zrezygnowałem. Darmowe piwko do oporu dla wszystkich startujących (kurka, ciekawe, kto przyjechał tymi setkami samochodów?? abstynenci?). Ładne koszulki, piękne medale. Podobało mi się aktywne kibicowanie. Coraz więcej jest ludzi aktywnie wspierających biegnących, wspólnie z nimi bawiących się biegiem. Do tego grona oczywiście należał mój team, drący się wniebogłosy, sławiący imię dziadka Czarka, zwracający uwagę transparentami. Serdeczne podziękowania całej rodzince, a dla czytelników dykteryjka: stoi moja ekipa w okolicach naszego domku na Bajecznej, krzyczy i powiewa transparentami. Baner z napisem "Dziadek Czarek wygra" trzymają Michał z Mikołajem, obaj całkiem dorośli. Przebiegają goście i pytają mocno zdziwieni (patrząc na domniemane wnuki): "-To dziadek Czarek jest przed nami??" "-No, a jak?" - pytaniem odpowiadają chłopcy. "-No to, k..wa, grzejemy!!" - odrzekają pytający i odbiegają w stronę Kopca Kościuszki...
Teraz minusy. Fatalne oznakowanie trasy, kilometraż niedokładny i nieczytelny. Kto nie miał GPS, nie był w stanie kontrolować swojego tempa. Mi się udało zauważyć znaki tylko parę razy; pod tym względem Paryż jest bezkonkurencyjny. Błędem było podawanie biegaczom pełnych butelek z Powerade: kończyło się tym, że pierwsi wyrzucali ledwie zaczęte, dla ostatnich brakowało (ale można było podnieść leżące na poboczu ;)). Taka sytuacja zdarzyła się jednak tylko dwa razy, na 20 i 25 kilometrze. I to chyba wszystkie rzeczy, jakie naprawdę przeszkadzały, a na jakie wpływ mieli organizatorzy.
Trasa fajna, choć wymagająca. Przewyższenia niewielkie, ale ich suma znacząca. Nawierzchnia zmienna, był asfalt kiepskiej jakości, był pod koniec odcinek szutru, było trochę bruku. Były też przewężenia, gdzie robiło się ciasno. Kto ma ochotę zrobić jakiś wynik,  nie powinien startować z końca. Ja tak zrobiłem i to był błąd, przez pierwsze kilometry przeciskałem się do przodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".