środa, 25 grudnia 2013

I po Wigilii

10 km

Minęła Wigilia, jeden z ważniejszych wieczorów roku. Spędziliśmy ją w bardzo wąskim gronie: my z Olą, Ania z Michałem i moja mama. W tym roku żadnych gości z zewnątrz, bo to już nie te czasy, kiedy można było ściągnąć na przykład ekipę z Konina. Ekipa się znacznie powiększyła, gdzie by ich wszystkich pomieścić... Poza tym, odkąd dzieciaki rozjechały się po świecie, zaczęło mi zależeć na takich chwilach jak na przykład Boże Narodzenie, spędzanych właśnie w gronie najbliższych. Taki był ten wczorajszy wieczór: kameralny, ciepły, przyjemny. Dobrze, że jeszcze jest dziś i jutro, choć niestety, Ania wieczorem wyjeżdża do Krakowa. Ale Michu zostaje.

Pora popracować nad utrzymaniem wagowego status quo. Jest 14 z minutami, wskakuję w ciuchy i ruszam w plener, na godzinkę biegu przed wieczornym posiedzeniem w szerszym nieco gronie.

Dwie godziny później.
Miło było. Na początku przypominał o sobie tarty chrzan, którego skubnąłem sporo do białej kiełbaski. Jeździł mi po żołądku, powodując lekką zgagę, która na szczęście przeszła po 2-3 kilometrach. Potem już bez żadnych kłopotów zrobiłem całą standardową, leśną trasę. Wracając, zahaczyłem o 'złodziejowo', by zobaczyć, jak lud spędza święta. Na ulicach pusto, parę napotkanych ludzików niosło w rękach i torbach flaszki, których oczywiście nie można było kupić przed świętami i niezbędne było robienie zakupów w Boże Narodzenie. Z ciekawości zajrzałem przez szyby do trzech monopoli, jakie napotkałem w drodze powrotnej. W każdym oczywiście kolejka prawdziwych Polaków. Wóda i piwsko wynoszone siatami. Polska norma, polski standard. W tym, że w parku siedział żul z żulietą, oboje w puszkami czegoś taniego w łapkach, nie ma sensu szukać sensacji. Norma...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli nie jesteś zalogowany, możesz komentować jako "anonimowy".