wtorek, 31 grudnia 2013

3068 w 2013

14 km

Dziś wszystko ostatnie. Godzinę temu wróciłem z ostatniego w tym roku biegu, zamykając bilans ładną liczbą 3068 km zrobionych biegiem na treningach i startach. Właśnie zjadłem ostatni tegoroczny obiad, piszę ostatni tekst do bloga. Zaraz ostatni raz zajdzie słońce, zacznie się ostatnia noc roku, i tak dalej, do znudzenia...  Na szczęście, nie ulegam schyłkowym nastojom. Przecież jutro wszystko będzie pierwsze, zaczynając od godziny 1 w nocy ;)
Na finał roku zrobiłem nieco dłuższą trasę. Las za starym liceum, przeskok przez tory, do wiaduktu, potem nieco ostrzejszym tempem 3 km przez park przemysłowy, skręt w lewo, w las w stronę Domastryjewa, potem do "trójki", przeskok na drugą stronę ekspresówki (ukłony dla policji!), lasem za cmentarzem do Przestrzennej, potem park i do domu. Nabiegałem się, wystarczy, następny bieg dopiero w przyszłym roku.

Cieszy mnie, że rok 2013 zamykam w lepszym stanie, niż poprzedni. Pamiętam, jak mnie 1 stycznia piekielnie bolały achillesy, ledwo się poruszałem, musiałem się pożywiać ibupromem. Dziś jest bez porównania lepiej, kondycja należyta, nic istotnego mi nie dolega. Ogólnie dobre samopoczucie to jeden z ważniejszych tegorocznych sukcesów. Parę spraw udało mi się uporządkować, co korzystnie wypływa na psychę, a bieganie, choć dość intensywne, nie wywołało u mnie żadnych poważnych następstw zdrowotnych. Paru znajomych nie może tego powiedzieć, zachłannością na trening i wyniki dorobili się problemów ze zdrowiem. 

Kończąc tegoroczne blogowanie: życzę wszystkim przede wszystkim przyjemności z biegania i satysfakcji z kondycji. Żeby każdy jak najczęściej słyszał miłe przecież teksty typu: "Co pan(i) robi, że pan(i) tak dobrze wygląda?" A dopiero potem życzenia stert medali i rewelacyjnych wyników. 
Udanego Sylwestra i przypomina się o zbiórce w południe w Kliniskach (PMT & Co) i Goleniowie (Hanza z sympatykami)!

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Wziąłem wolne

Wolne od biegania, oczywiście

To ciekawe, że najwięcej wejść na bloga jest w dniach, kiedy nie biegam, a w związku z tym nie ma głównego powodu pisania tutaj. To, że w święta było bardzo mało wejść, dobrze świadczy o czytelnikach. W święta nie należy siedzieć przy komputerze, tylko cieszyć się czasem spędzanym z rodziną. Święta minęły i jest nagły przyrost czytelnictwa. Ów przyrost jest największy w godzinach, kiedy większość z nas pracuje, a to już nie jest najlepsze świadectwo dla czytających bloga, niestety...

Pół godziny przesiedziałem dziś w urzędzie gminy z radnym, który ma duży wpływ na gminne finanse, do tego interesuje się sportem. Łatwo zgadnąć, o kogo chodzi, więc nie będę rzucał nazwiska. Ważne, żeśmy sobie porozmawiali na temat bieżni, liczby torów, nawierzchni i kosztów. Zasugerował to, co i mi do głowy przyszło: żeby rozpisać przetarg na budowę sześciotorowej bieżni z nawierzchnią Mondo, a nuż da się tę inwestycję zmieścić w przewidywanych kosztach? Jeśli nie, to przynajmniej gmina zyska wiedzę nt. cen proponowanych przez wykonawców, w drugim podejściu będzie można wybrać optymalne rozwiązanie. Zobowiązałem pana radnego, żeby miał baczenie i wykazał wymaganą czujność. Powiedział mi też, kto (wedle jego wiedzy) mendzi i mąci w sprawie bieżni: trener K. wsparty przez trenera N. 

Trzy godziny przesiedziałem dziś na "Hobbicie". Wyszedłem przesiąknięty smrodem prażonej kukurydzy, którą żarto przez cały film wokół nas. Film na mnie nie zrobił większego wrażenia, jest przesycony bajerami technicznymi, jest sporo dłużyzn, rekompensowanych niezłą grą aktorską, cudownymi pejzażami i świetną robotą grafików komputerowych. Wyszedłem lekko podnudzony, Ola - zachwycona, Michał nie mówił nic, ale jego mina mówiła: "dobre, ale nie wybitne".

niedziela, 29 grudnia 2013

Biegaczom 'osir' dziękuje

10 km

Korzystać, korzystać! Prędzej czy później spadnie śnieg, żal będzie każdego dnia, kiedy można było pokorzystać z natury, a z lenistwa tego się nie zrobiło. Przebiegłem się więc przez park przemysłowy, przeskoczyłem na drugą stronę S3 i lasem wróciłem do miasta, prosto na zasłużony w ten sposób obiad. Od razu widać, że dzień wolny, w lesie trochę świeżych śladów, nie tylko mi żal było pogody.
Pierwsze pięć kilometrów sprawnie i sympatycznie. Zmieniło się w lesie, kiedy zaczęło mi dokuczać lewe biodro i ból w krzyżu. To znak, że po wczorajszej wyrypie należało jednak ciut odpuścić. OK. odpuszczę jutro ;)

Dziś 'osir' biegaczom oferował tylko
nocną kąpiel w bagnie
Pod wieczór Ola poszła na stadion, w złudnej nadziei, że zażyje rekreacji. Bieżnia oczywiście pod wodą, lampy się nie świecą (niedziela!), każdy krok może okazać się krokiem w bagno. Nic dziwnego, że po powrocie używała pod adresem Ojca Dyrektora słów brzydkich, jakich Oleńka zazwyczaj nie używa, a za używanie których mnie obsztorcowuje. Tym razem sobie nie żałowała i mówiła prosto, co myśli o działalności Ojca D. A myśli niecenzuralnie.
Poszedłem zobaczyć, jak jest. Jak to mówią w "Misiu", jest ciężko. Faktycznie, od strony "Titanica" ciemno jak w afroamerykańskiej d... W ciemnościach na bieżni przebłyskują spore kałuże, widoczne tylko w chwilach, kiedy odbija się w nich światło odległych lamp. Biedacy, którzy w tych warunkach zdecydowali się biegać, zachowują się, jakby biegli przez pole
Ołtarz Ojca D.
minowe: ostrożnie, z wyczuciem, które i tak nie chroni od wdepnięcia w guano. Mimo wszystko na bieżni ktoś stale próbuje uprawiać jogging.
Za to wszędzie wokół - Las Vegas. Lodowisko rozświetlone. Parking przy biurze 'osiru' tonie w jasności. No i oczywiście ołtarz przy głównej bramie oświetlony tak, że by przeczytać napisy, oczy trzeba mrużyć. 

Szczególnie zainteresował mnie baner wiszący na prawo od bramy, z treścią zatytułowaną "OSIR zaprasza na:". A poniżej mamy piktogramy różnych atrakcji, na które nasz ukochany 'osir' zaprasza małych i dużych. Dość długo szukałem tego, co mnie interesuje: biegania. Nie znalazłem, bo na żadne bieganie 'osir' nie zaprasza. Na szachy, golfa, ognisko - jak najbardziej. Biegania w ofercie nie ma. I mówiąc krótko, to wiele wyjaśnia... Zwłaszcza, że w przybramowej galerii pt. "Goście mili" biegaczy niewielu. Najwyraźniej ci, co truchtają, to goście niemili.
Ktoś tu widzi bieganie? Nordic walking?

Do ołtarza podchodzić trzeba ze zmrużonymi oczami

sobota, 28 grudnia 2013

Wyprawa na południe

21,5 km

Ostatnie tegoroczne wybieganie. Replay niedzielnej trasy przez Łęsko i Bącznik. Jutro ma
Szosa Kliniska-Stawno
solidniej padać, być może odpuszczę sobie wyprawę w plener. Ale dziś dłuższa rundka z aparatem w ręku, w poszukiwaniu wiosny. Niestety, żadnych śladów wiosny nie znalazłem. Liczyłem na leszczynę, która potrafi zakwitnąć już w styczniu. Leszczynowych bazi nie było, ale przecież jeszcze nie styczeń, wciąż mamy grudzień roku 2013. 

Warunki do biegania nadal idealne. Nic lepszego nad parę stopni powyżej zera, śladowy wiatr, wilgotne, ale nie rozmiękłe leśne ścieżki. Dziś niepotrzebne były nawet rękawice i komin, pogoda iście przedwiosenna. Zatrzymanie się dla zrobienia zdjęcia nie groziło natychmiastowym przechłodzeniem i wizytą u lekarza. Pod koniec trasy, już na skraju Goleniowa, spotkałem znajomego, któremu marzy się przebiegnięcie maratonu. Parę minut rozmowy o tym, co należy, a czego nie należy robić mając w perspektywie 42 km w kwietniu lub maju. Zapał mu nieco przygasł, kiedy usłyszał o konieczności systematycznego biegania co najmniej 40-50 km tygodniowo, zaliczenia paru tras mających 20-25 km. Wyobrażał sobie, że to kosztuje mniej wysiłku. A może po prostu sobie nie wyobrażał?

Pogrzebałem w necie w materiałach na temat tartanu. Opinie są jednoznaczne: Mondo jest obecnie najlepszą nawierzchnią, zarówno z powodu niskich kosztów eksploatacji (praktycznie nie niszczeje, brak konieczności remontowania), jak i właściwości użytkowych dla biegaczy. Tak więc póki jest szansa na decyzję o położeniu lepszej nawierzchni, trzeba się o to bić. I tak będziemy robić.
Góra Lotnika: coś mi się zdaje, że ten syf
zostawili tzw. sportowcy
 
Miło, gdy na horyzoncie pokazuje się baza myśliwska




Łąki nad Iną, między Bolechowem a Zabrodem

A to standardowy pejzaż pod mostem na ul. Andersa.
Że też komuś może smakować piwsko
w zaszczanym przejściu pod mostem...


piątek, 27 grudnia 2013

Święta za nami

Wczoraj 7 km, dziś 10 km

Nie skorzystałem wczoraj z propozycji udziału w świątecznym biegu Hanzy na Górę Lotnika. 9 rano to było dla mnie za wcześnie, w dodatku pogoda średniej jakości, dość mocno kapało z nieba. Odpuściłem. Odpuszczę też dziś ogłoszoną propozycję, mianowicie noworocznego biegu w to samo miejsce w Nowy Rok o godz. 12. Dokładnie w tym samym czasie będzie się zaczynał bieg noworoczny w Kliniskach, już dawno ogłoszony i przyklepany. Jest parę argumentów za Kliniskami (klubowe związki PMT, tradycja, no i katering co kilometr, a nie dopiero na koniec, na Górze Lotnika). Decyzja jasna i oczywista, ale pomysłowi chłopaków z Hanzy, nawet jeśli jest klonem biegu w Kliniskach, należy się wsparcie i życzliwe słowo. Zawsze to jakaś propozycja.

Wczoraj lekko skrócona trasa, stadion-Helenów-stadion. Bez czołówki, i to był błąd, bo egipskie ciemności już od wiaduktu, a wydawało mi się, że w każdym przejeżdżającym samochodzie siedzi nawalony kierowca. Przezornie, wszystkim schodziłem z drogi w trosce o życie i zdrowie. Ja nie z tych, co to mają nieograniczone i nieuzasadnione zaufanie do ludzi.
Dziś runda leśna, jeszcze za dnia (a dzień, wreszcie, coraz dłuższy). Góra Lotnika z przyległościami w tempie relaksowym, bo wtedy najlepiej się z człowieka wytapia nadmiar dobra zgromadzonego w święta. Gdzieś tam wyczytałem, że podobno przeciętny Polak siedzący przy stole przybiera w święta około 3 kg. Ciekawe, jak to zostało stwierdzone... Na pewno jednak parę dni lenistwa i dobrej kuchni sprzyja obrośnięciu w tłuste. Ważyłem się, ja średniej nie zawyżę, moja waga stoi zdecydowanie. Nie spadło (szkoda!), ale i nie przybyło (super!).

Od strony gastronomicznej nasze święta były dużym wydarzeniem, na które złożyła się solidna praca Oli, Ani i Michała, którzy do spółki zapełnili stół pysznościami. Ja, jak zwykle,
żywiłem się przez święta karpiem smażonym z grzybami i cebulką (kujawska potrawa z
Chwila przerwy między obiadkiem a podwieczorkiem
domu mojej Mamy, robiąca furorę wśród znajomych i rodziny - wczoraj bez skrupułów wymietli wszystko, nie zostało ani grama!) i karpiem w galarecie (resztę wrąbał wczoraj Piotrek, wyszedł od nas, jak zjadł ostatni kawałek). Ania zrobiła rewelacyjne rolmopsy, choć sama śledzi do ust nie bierze. Miałem swój ulubiony sernik na zimno, jest jeszcze kapitalny kompot z suszu - absolutne mistrzostwo świata w wykonaniu Oli. Michał zabezpieczył swoją gastronomiczną bliską przyszłość stosem własnoręcznie ulepionych uszek z grzybami, które spożywa z barszczem (też Oli wyszedł wzorowy, a to, wbrew pozorom, bardzo trudna potrawa). No i było jeszcze parę innych smakołyków, z których na szczęście to i owo jeszcze ocalało, choć po wczorajszej wizycie rodzinki i kilkorga znajomych - niewiele.



środa, 25 grudnia 2013

I po Wigilii

10 km

Minęła Wigilia, jeden z ważniejszych wieczorów roku. Spędziliśmy ją w bardzo wąskim gronie: my z Olą, Ania z Michałem i moja mama. W tym roku żadnych gości z zewnątrz, bo to już nie te czasy, kiedy można było ściągnąć na przykład ekipę z Konina. Ekipa się znacznie powiększyła, gdzie by ich wszystkich pomieścić... Poza tym, odkąd dzieciaki rozjechały się po świecie, zaczęło mi zależeć na takich chwilach jak na przykład Boże Narodzenie, spędzanych właśnie w gronie najbliższych. Taki był ten wczorajszy wieczór: kameralny, ciepły, przyjemny. Dobrze, że jeszcze jest dziś i jutro, choć niestety, Ania wieczorem wyjeżdża do Krakowa. Ale Michu zostaje.

Pora popracować nad utrzymaniem wagowego status quo. Jest 14 z minutami, wskakuję w ciuchy i ruszam w plener, na godzinkę biegu przed wieczornym posiedzeniem w szerszym nieco gronie.

Dwie godziny później.
Miło było. Na początku przypominał o sobie tarty chrzan, którego skubnąłem sporo do białej kiełbaski. Jeździł mi po żołądku, powodując lekką zgagę, która na szczęście przeszła po 2-3 kilometrach. Potem już bez żadnych kłopotów zrobiłem całą standardową, leśną trasę. Wracając, zahaczyłem o 'złodziejowo', by zobaczyć, jak lud spędza święta. Na ulicach pusto, parę napotkanych ludzików niosło w rękach i torbach flaszki, których oczywiście nie można było kupić przed świętami i niezbędne było robienie zakupów w Boże Narodzenie. Z ciekawości zajrzałem przez szyby do trzech monopoli, jakie napotkałem w drodze powrotnej. W każdym oczywiście kolejka prawdziwych Polaków. Wóda i piwsko wynoszone siatami. Polska norma, polski standard. W tym, że w parku siedział żul z żulietą, oboje w puszkami czegoś taniego w łapkach, nie ma sensu szukać sensacji. Norma...







wtorek, 24 grudnia 2013

Jutro pęknie "trójka"


12 km

Przy porannej kawie podliczyłem przebiegnięte w tym roku kilometry. Jest tego, wliczając dzisiejszą trasę, 2995,6 km. Do końca roku mam jeszcze tydzień, więc na liczniku będzie powyżej 3 tysięcy.

Gdyby nie kalendarz, można pomyśleć, że zaczyna się wiosna. Dziesięć stopni powyżej zera, południowy, ciepły wiatr. Z przyjemnością wybrałem letnią trasę. Najpierw przez las, potem pod wiaduktem, park przemysłowy i powrót przez szosę lubczyńską. W lesie przed torami natknąłem się na Pawła Manieckiego, też na ostatnim treningu przed świętami. Życzenia, dalej w drogę. Za torami już nikogo. W parku przemysłowym pusto, tylko w zakładach produkujących jachty i brykiety z węgla drzewnego praca trwała w najlepsze, najwidoczniej właścicielom dawno nie przypominano postaci E. Scrooge'a. Chyba czas.

Po południu podjechałem jeszcze do Anetki i Darka z życzeniami od nas, pierniczkami domowej roboty i zaproszeniem na uroczystość ogłoszenia ich "Goleniowianami Roku". W drodze do Klinisk włączyłem radio, w "trójce" usłyszałem coś pięknego. Polecam, ze skupieniem wsłuchajcie się tekst. Z najlepszymi życzeniami dla wszystkich!
Kolęda dla nieobecnych

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Prezesi roku

10 km

Aneta i Darek zostali wyróżnieniem tytułem "Goleniowian Roku 2013" za organizację Maratonu Puszczy Goleniowskiej i biegu 27/27. Tytuł dostali jeszcze Franek Harbacewicz i Joanna Kalinowska. Nie mogę ujawnić, kto jeszcze był zgłoszony do konkursu, ale w tym roku konkurencja była bardzo mocna, kapituła miała z czego wybierać. Na pewno jest czego naszym prezesom gratulować!

A tymczasem w domu przygotowania do świąt idą pełną parą. Wczoraj wykonałem tytaniczną pracę: osadziłem choinkę w wiadrze z piachem, po czym musiałem odpocząć. Choinka została udekorowana, odbyło się lukrowanie i zdobienie pierniczków, dzisiaj cały dzień małżonka z dzieciątkami wiosłują w kuchni. Szczególnie podziwiam Michała, który z anielską cierpliwością znosi wszelkie formy wykorzystywania męskiej siły roboczej. Ja, profilaktycznie, zmyłem się już z rana pod pretekstem licznych obowiązków zawodowych. Teraz zmywam się ponownie, pora odbyć codzienną rundę po ulicach miasta. Kiedy wrócę, może trafię prosto na zapowiedzianego grzańca, czyli początek świątecznego biesiadowania ;) 

Dwie godzinki później.
Warto było. Runda szybka i sprawna, czas lekko poniżej godziny, a więc nieźle, jak na treningowe tempo i kilka krótkich zatrzymań. Dobrze, że wziąłem czołówkę, bo cała ulica Spacerowa tonie w ciemnościach, nic bym nie widział pod nogami, a i mnie by kierowcy by nie widzieli. Finał na stadionie, oświetlonym, ale pustym. Widać, że lud sposobi się do świąt.

Jutro oczywiście obowiązkowa runda, bez której nie ma mowy o zajęciu miejsca przy stole. Repertuar znany i bez żadnych nowości, ale taki, na który czeka się długo i przełykając ślinę.

Byłem dziś na przedświątecznym obiedzie dla potrzebujących w Nowogardzie. Szczęśliwie, było cieplej, niż przed rokiem, kiedy to pierogi ludziom przymarzały do talerzy, a na barszczu robił się lód.
Burmistrz podzielił się ze mną ciekawym newsem. Oznajmił, że wiosną chcą w Nowogardzie zorganizować bieg, konkretnie - półmaraton. I to dość ciekawy półmaraton, na dystansie 10 km. Lekko się zdziwiłem, powiedziałem, że maraton ma 42 km z ogonkiem. "-OK, to zrobimy ćwierćmaraton" - rezolutnie oznajmił pan burmistrz. A na ilu zawodników planujecie ten półmaraton? - zaciekawiłem się. "-Tak na 500..." - usłyszałem. Wstępnie półmaraton jest planowany na początek maja. 
Postanowiłem się zapisać, bieg zapowiada się niebanalnie.

niedziela, 22 grudnia 2013

Pokuta za wczoraj

21,5 km

Trzeba było odpracować wczorajsze lenistwo. Odwiedziłem Łęsko i Bącznik, wybierając trasę możliwie wydłużoną. Nie biegłem więc po prostej, zahaczyłem o górkę stanowiącą przedłużenie pasma Góry Lotnika, leżącą całkiem niedaleko "trójki", niewiele chyba niższą od samej GL. Stamtąd bocznymi ścieżkami do głównej drogi, na którą wybiegłem niedaleko fundamentów dawnej, zniszczonej leśniczówki. Przy stanicy myśliwskiej minąłem samochód z wózkiem, na którym leżały zabite dwie spore sarny... Jakoś nie mogę się przekonać do tego
Obrazek obrócony o 90 stopni w lewo
towarzystwa, strzelającego po lasach dla przyjemności i mięcha. Wciąż wolę natykać się na sarny żywe, niż w postaci zwłok dostarczanych do skupu.

Koniki w zagrodzie już zeszły z pastwiska i stoją przy płocie czekając na jedzenie albo na jakieś towarzystwo. Jedzenia nie miałem, towarzystwa dotrzymałem im przez parę minut. 
Drobna zmiana nad Iną, na biwaku przy moście. Utwardzono drogę prowadzącą nad brzeg rzeki, odbudowane są siedziska i stoły, znów jest na czym i przy czym usiąść. 
W Bączniku, jak zwykle, zainteresowała się mną sfora psów. Byłem na to przygotowany, dwa kamienie i kij, który dosięgł jednego burka, spacyfikowały ujadające bractwo. 
Na łąkach nad Iną widać, że powiało. Ładna brzoza, która jeszcze niedawno ładnie wychodziła na zdjęciach, zwalona. Na końcu łąki inna przewrócona brzoza zdemolowała mostek na szlaku dydaktycznym. Koło Zabrodu, jak zawsze, sterty śmieci w lesie, wywalone tam przez mieszkających w Zabrodzie aborygenów. Za wioską znów skręt w las i po prostej, w kierunku Goleniowa. Szczęśliwie, liście opadłe jesienią już zdążyły się rozłożyć, nic nie maskuje dziur i wystających z ziemi korzeni. Przed basenem powrót na asfalt, przez mostek na drugą stronę Iny i brzegiem do domu, na zasłużony obiad.



piątek, 20 grudnia 2013

4 czy 6?

10 km

Pół dnia przesiedziałem dziś w urzędzie gminy, rozmawiając z Banachem i Krupowiczem na temat powrotu do rozważań nt. wielkości bieżni i rodzaju jej nawierzchni. Większość czasu siedział też ze mną Piotrek. Najpierw spędziliśmy dużo czasu u wiceburmistrza, potem z godzinę siedzieliśmy z Robertem. 
Dokumentacja czterotorowej bieżni z nawierzchnią typu Mondo jest już praktycznie gotowa. W trakcie jednej z ostatnich wizyt na stadionie projektant bieżni spotkał się z Ojcem Dyrektorem w sprawie jakichś przyłączy - techniczny problem. Nie wiadomo po co, zawołano Jacka K. który najpierw powiedział podobno, żeby mu dali spokój, a potem jednak zmienił zdanie i wypalił (cytuję, co usłyszałem): "was chyba wszystkich popierd...ło, żeby kłaść taką drogą nawierzchnię na bieżnię, która będzie taka wąska, to nie ma sensu!". Zaczęła się dyskusja, której efektem była wizyta projektanta u Krupowicza, w towarzystwie przywołanego pewnego fachowca, obaj zasiali u burmistrza wątpliwości co do samego pomysłu 4 torów z Mondo, a więc do gotowego już projektu. Okazało się, że podobno da się jednak zmieścić bieżnię 6-torową (wcześniej była mowa, że nie), a w związku z tym jest alternatywa: 6 torów z poliuretanem, czy 4 z Mondo? Burmistrz się zastanawia.

Staram się do tematu podchodzić bez emocji. Więc po kolei, w punktach:
1. Pewne jest, że bieżnia ze sztuczną nawierzchnią powstanie. 
2. Pewne jest, że w budżecie gminy jest na nią 2,5 mln zł i burmistrz wczoraj wyraźnie obiecał, że nie ma zamiaru budować jak najtańszej wersji, lecz zainwestować całą zarezerwowaną w budżecie kwotę w obiekt o jak najlepszych parametrach.
3. Pewne też jest, że cokolwiek powstanie, będzie o niebo lepsze od tego, co mamy obecnie, czyli prehistorycznego żużla, rzadko kiedy nadającego się do użytku.  
4. Gotowy jest projekt stadionu w wersji '4 tory', niedługo ma powstać alternatywna wersja - '6 torów'. Do obu będą też kosztorysy. 
5. Póki nie ma obu projektów i nie ma ostatecznej decyzji burmistrza o wyborze wersji, jest czas na zebranie informacji, dyskusje i wzajemne przekonywanie się.

Wierzę Krupowiczowi, kiedy mówi mi, że powodem powrotu do rozważań nt. wielkości i nawierzchni bieżni nie są fochy i naciski Jacka K., ani potrzeby wyczynowców. Robert jako podstawowy argument podaje, że nie chce być autorem kolejnej inwestycji "ciut za małej, ciut za krótkiej, ciut za niskiej". Vide - basen za mały do zawodów. Chce mieć pewność, że powstanie obiekt w pełni zabezpieczający potrzeby miasta, które przecież mogą wzrosnąć po oddaniu do użytku nowoczesnego obiektu. Stąd rozważania przede wszystkim o budowie obiektu sześciotorowego. Kwestia nawierzchni jest drugorzędna, a wybór poliuretanu wynika z powodu ograniczenia środków finansowych do 2,5 mln zł przeznaczonych na inwestycję w budżecie gminy.
Rozmawiając z Robertem, zwróciłem jego uwagę na miałkość argumentów na temat rzekomej szkodliwości dla zdrowia nawierzchni Mondo. Gdyby bieganie po niej odbijało się fatalnie na zdrowiu zawodników, nie byłaby obecnie najpopularniejszym rodzajem nawierzchni sportowej. Po drugie, nikt przecież nie biega wyłącznie po Mondo, po tartanie czy po asfalcie, nie można więc precyzyjnie, empirycznie określić wpływu nawierzchni na zdrowie z niej korzystających. Argumenty zdrowotne rzućmy więc do kosza.
Można natomiast dość dokładnie określić, który rodzaj nawierzchni jest trwalszy i tańszy w utrzymaniu. Można porozmawiać z zarządcami obiektów, wypytać ich o doświadczenia. Można obejrzeć stadion na Litewskiej w Szczecinie, z tartanem przypominającym patchwork, można podjechać do Stargardu i zobaczyć nienadający się już do użytku tartan mający 25 lat, można wreszcie wybrać się do Międzyzdrojów na tamtejszy stadion z czterotorową nawierzchnią Mondo, z powodzeniem służący mieszkańcom i sportowcom. Ten pomysł spotkał się z dużym zainteresowaniem Roberta, jesteśmy wstępnie umówieni na wyjazd do Międzyzdrojów w styczniu.

Myślę, że argumenty ekonomiczne i dotyczące trwałości nawierzchni będą miały podstawowe znaczenie dla ostatecznej decyzji, którą i tak jednoosobowo podejmie Robert, a potem tak samo jednoosobowo będzie ponosił za nią odpowiedzialność. 

Sprawa pewnie wywoła emocjonalne dyskusje, ciekawy jestem zdania, jakie będą mieć w tej sprawie inni. Nie obchodzi mnie zdanie wuefistów, którzy (wyłączając Piotrka) nic dla sprawy bieżni nie zrobili, niespecjalnie są powody, by słuchać teraz ich zastrzeżeń. Nie obchodzą mnie też argumenty na temat możliwości organizacji "Mistrzostw Wszechświata we Wszystkim i w Ogóle", o których opowiadają niektórzy trenerzy LA. Nie będzie żadnych mistrzostw, to mitomania i okłamywanie. Rozważajmy tylko sensowne argumenty: rzeczywiste potrzeby, koszty i walory eksploatacyjne obiektu w jednej i drugiej wersji.

Zdanie Piotrka już znam, zły jak osa. Starałem się go nieco spacyfikować wczoraj wieczorem. Kiedy wychodził koło drugiej, wydawało się, że mówi nieco spokojniej. Dziś rano widzieliśmy się przez chwilę, znów był zeźlony.
Ja nie jestem tak przywiązany do myśli o Mondo, patrz pkt 3 wyliczanki wyżej.
 

czwartek, 19 grudnia 2013

Znów wraca chory pomysł

10 km

Jasny szlag mnie dziś trafił. Przypadkowo dowiedziałem się, że łysawy kolega Ojca Dyrektora znów mąci w sprawie bieżni.Nawierzchnia Mondo podobno jest zbędna, nawet szkodliwa dla zdrowia. Lepszy i tańszy jest zwykły tartan, a za oszczędności można dobudować dwa tory i mieć sześciotorową bieżnię, z rzekomo zdrowszą, tartanową nawierzchnią...
Łysawy namącił w czerwcu. Kto oglądał relację telewizyjną z biegu 27/27 pewnie zdziwił się pierdołom, jakie z telewizora głosił red. Marendziak. A pan M. opowiadał, że my protestujemy przeciwko budowie bieżni czterotorowej i domagamy się bieżni sześciotorowej. Na tę okoliczność wypowiedziała się przed kamerą zawodniczka niejakiego trenera Kostrzeby - patrzcie państwo - najzupełniej przypadkowo trenująca na stadionie o 9 rano, na zalanej wodą (pamiętacie pogodę?) żużlowej bieżni w wersji "płynne guano". Kto nakręcił Marendziaka? Wiadomo.
Tenże łysawy jegomość znowu zaczyna swoje. Naopowiadał projektantowi bieżni baśni o szkodliwości nawierzchni Mondo, wmówił mu, że nie ma sensu kłaść dobrej jakościowo wykładziny, skoro będą tylko 4 tory. A skoro lepiej położyć tańszą nawierzchnię, to za oszczędności można zbudować nie 4, a 6 torów. I wyobraźcie sobie, ludzie dobrzy, że tym prawie przekonał burmistrza. Jeszcze nie do końca, ale prawie.

Uporu obywatela K. nie doceniałem. Nie mam nic przeciwko 6 torom, jak jest miejsce, to niech ob. K. je zbuduje. Tylko, panie Jacku, dawaj pan tę obiecaną kasę z Ministerstwa Sportu, jedź pan i załatwiaj, przywieź walizę forsy. I nie wmawiaj, że się nie da, bo Stepnica dostała w tym roku 1,5 mln zł na budowę hali. I skończmy gadanie o szkodliwości nawierzchni, która jest używana do budowy stadionów olimpijskich i na razie nikogo nie zabiła.
Skończmy też polityczkę, która już raz sprawiła, że plany budowy tartanowej bieżni poszły do kosza, bo kiedy była gotowa dokumentacja na budowę bieżni z 4 torami, to jakiś pajac zaczął się domagać bieżni sześciotorowej. I mniejsza, kto nim był.

Nerwa musiałem odreagować w biegu. Wieczorna, całkiem przyjemna runda po opustoszałym już mieście, kolację sobie odpuściłem, bo po dzisiejszej sesji rady powiatu podjadłem trochę całkiem niezłej rybki. Na tyle dużo, że jeszcze teraz (północ) jeść mi się nie chce :)

środa, 18 grudnia 2013

Dobrze jest znać czas prezesa...

10 km

Przed południem wizyta w Drobimeksie, na corocznym spotkaniu prezesa firmy z dziennikarzami. Krótki spicz nt. kończącego się roku w firmie, potem parę pytań o firmę i część gastronomiczno-towarzyska. W tym roku jednak zmiana, część gastronomiczna zaczęła się wraz z konferencją, co miło wyluzowało nieco sztywnawą atmosferę. Porozmawialiśmy o firmie, po czym prezes Roppel, nie zauważyłem z jakiego powodu (pisałem sms-a) opowiedział o średnio udanym jego zdaniem starcie w Goleniowskiej Mili Niepodległości, bo rozwiązał mu się but i wypiął czip, stracił więc półtorej minuty na ponowne przymocowanie czipa. Na to ja zawistowałem ze swojej mańki, że 49:01 brutto, czyli czas Roppela w GMN, to zupełnie dobry wynik, a czas netto przecież miał jeszcze lepszy. Prezes spojrzał na mnie z zainteresowaniem, zaś natychmiast kompletnie stracił zainteresowanie resztą dziennikarskiej braci. Spytał, skąd znam jego wynik, ja na to, że z miesiąc temu, zaraz po biegu, przeglądałem wyniki i zapamiętałem jego czas, bo mam dobrą pamięć (guzik prawda, wczoraj wieczorem sprawdziłem listę finiszerów, zakułem czas prezesa, żeby mieć przewagę nad kumplami, a pamięć mam kiepską, nie znam nawet swojego czasu w Mili). Już do końca imprezy, dobre pół godziny, rozmawialiśmy wyłącznie o bieganiu, treningach, startach. Roppel biega na razie na krótkich dystansach, do dychy, ale chce się przygotować do szczecińskiego Gryfa w roku 2014. Spytał, czy mam już na koncie półmaraton. Oczywiście, odpowiedziałem, ale natychmiast pochwaliłem się swoimi paroma maratonami, Paryżem, dwukrotnym Hamburgiem. Spytał, czy udało mi się złamać 'czwórkę'. "-3:52:47 w wieku 50 lat" - wyrecytowałem płynnie, co w prezesie wzbudziło podziw. Zaprosiłem go do startu w Maratonie Puszczy Goleniowskiej 2014. Błysnęło mu oko, kiedy powiedziałem, że do wyboru miałby dychę, połówkę, a nawet pełen maraton. Finał był taki, że asystentka omalże siłą wyciągała prezesa na jakieś kolejne spotkanie, na które nie bardzo miał ochotę. Pewnie wolałby dalej gadać o bieganiu.


Pod wieczór runda wczorajszą trasą przez Helenów. Znalazłem sposób na chamowatych kierowców, którym nie w głowie zjechać trochę w lewo i ominąć łukiem biegnącego. Podnoszę głowę i światło mojej czołówki (a diodę ma bardzo mocną) kieruję prosto na przednią szybę. Natychmiast zjeżdżają, bo lampa zapewne skutecznie oślepia. W każdym razie, dziś zjechali wszyscy, wliczając tych, co nie mieli ochoty.
Znów wnerwił mnie jegomość siedzący wieczorem na stadionie. Już parę minut po ósmej wejście od ulicy Norwida zamknięte było na kłódę. Parę dni temu było to samo, ale z rana. Najwyraźniej 'osir' zmienił zdanie i przestał propagować bieganie jako najtańszą formę ruchu. 
Zdaje się, że problemy z kręgosłupem zaczęły mi przechodzić. Na szczęście, nie wracają problemy z achillesami :)

wtorek, 17 grudnia 2013

Wk...w miesiąca

10 km

Dzień paskudny, najpierw odebrałem pismo z sądu wyznaczające termin rozprawy wytoczonej mi przez przestępcę Dariusza M., który poczuł się obrażony paroma moimi artykułami o jego przekrętach. Nie to jednak mnie wku...rwiło. Jasny szlag mnie trafił, gdy poszedłem do sądu przejrzeć akta sprawy. Znalazłem w nich dokument sporządzony przez mojego dzielnicowego, zawierający - jak to określa się w policyjnym bełkocie - dane osobopoznawcze (komputer podkreślił mi ostatnie słowo na czerwono, widocznie jest bardziej inteligentny od policjanta). Można sobie wyobrazić moje wk..rwienie, kiedy przeczytałem tam, że figuruję w policyjnym "rejestrze śledztw i dochodzeń" jako podejrzany o celowe przejechanie pewnego jegomościa, za co grozi do 5 lat więzienia. Owszem, w 2006 roku goleniowska prokuratura na podstawie fałszywego zgłoszenia ciągała mnie po sądach, ale rzecz skończyła się całkowitym oczyszczeniem z zarzutów ze wskazaniem, że oskarżenie opierało się na fałszu. Wyrok jest prawomocny od 2008 roku, ale - jak się okazuje - dla policji wciąż jestem podejrzany. Co więcej, owymi zniesławiającymi mnie informacjami policja dzieli się z instytucjami zewnętrznymi, a wiedza o moich rzekomych przestępstwach może dotrzeć do szerokiego kręgu nieznanych mi osób, niekoniecznie przychylnych. Na przykład do wspomnianego na wstępie chachmęta.
Zrobię z tego duży dym. Warto, bo ów "rejestr śledztw i dochodzeń" jest dokumentem niejawnym, nie mają do niego dostępu osoby postronne. Nikt nie jest w stanie sprawdzić, czy przypadkiem policjanci nie przygotowali mu podobnego co mi pasztetu. Może się okazać, że z komendy policji wychodzi jakiś smród, a ty, człowieku, nic na to nie jesteś w stanie poradzić. Dlatego będzie skarga do Ministra Spraw Wewnętrznych i do Komendanta Głównego Policji, a skarżonym będzie mój ulubiony komendant Targoński, który najwyraźniej nie panuje nad tym, co się dzieje w jego komendzie. Podwładni skaczą mu po głowie, chłopak nie reaguje. Pożałuje.

Być może owo dzisiejsze podk..rwienie sprawiło, że trening był nader udany. Nic nie pobolewało, nawet kręgosłup się przymknął, za to parę miałem niesamowitą. Rwałem rączo, wręcz chyżo, przez Helenów, przez Szkolną i Przestrzenną, bez najmniejszej przerwy dotarłem do stadionu, tam spasowałem. A, mogła być przerwa: przy wyjeździe z Mini Parku omal nie potrącił mnie jakiś cioł w dostawczaku nr ZGL 37766. Jego szczęście, że nawet się o mnie nie otarł, ale brak obrażeń zawdzięczam wyłącznie sobie - bo wyhamowałem, widząc kątem oka barana w szarym złomie, który nie zwolnił wjeżdżając na chodnik.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Młody snuje plany biegowe

10 km

Wpis nr 600. Nieźle. 

Dobra wiadomość dla tych, którzy nie lubią krótkiego dnia. Dziś słońce zaszło w Goleniowie o 15.41 i to już koniec, wcześniejszego zachodu już nie będzie. Za dwa dni słońce zajdzie o 15.42, zachód będzie odtąd coraz później. Niestety, wschód słońca jeszcze będzie przez paręnaście dni się opóźniał. Dziś słońce wzeszło o 8.13, najpóźniej będzie wschodzić w święta - o 8.17. Dopiero 5 stycznia wschód będzie o minutę szybciej. Tak, czy owak, idzie już wiosna! :))

Ostatni tydzień przed świętami, jak zwykle najwięcej pracy. W tym tygodniu trzeba przygotować dwa wydania gazety, więc napisać dwa razy tyle, co zwykle. Niewiele się dzieje, trzeba naszukać się najpierw tematów, samo pisanie, na szczęście, nie jest dla mnie problemem. Jak już jest o czym, to atrament lekką kroplą spływa. Ale znajdź, człowieku, temat, kiedy wszędzie już przedświąteczna atmosfera...

Udało się znaleźć półtorej godzinki jeszcze za dnia, więc znów wizyta w lesie. Tempo trochę podkręciłem, ale już w drodze powrotnej musiałem nieco spasować, bo znów odezwał się ból w krzyżu - stary znajomy sprzed lat, kiedyś agresywny i dokuczliwy, teraz od czasu do czasu dający o sobie znać, ale nie eliminujący z czynnego życia. Bywało, że leżałem jak kłoda po parę dni, bo nie byłem w stanie chodzić. Odkąd zacząłem biegać i uprawiać kajakarstwo, zdecydowanie mi się poprawiło (to też podobno niezgodne z teorią, bo te sporty rzekomo obciążają kręgosłup). Cóż, trzeba odcierpieć parę dni, przejdzie.

Młody zapisał się na 6 kwietnia na poznański półmaraton. Zaraz podzielił się tym newsem, a zaraz po nim drugim: trzeba zapłacić 70 zł. Jak trzeba, to trzeba. Niech biega, niech się rusza, może przynajmniej jemu uda się uniknąć życiowej katastrofy, jaką dla mnie było przytycie do wagi 117 kg. Potem nadwyżkę 25 kg trzeba było zbijać, teraz zaś trzeba dbać, by waga nie wróciła.
W świątecznym wydaniu GG będzie rozmowa z moim znajomym z Maszewa, który doprowadził się do ruiny - 182 kg wagi, a w tym roku zbił dokładnie 80 kilo. Pomogła mu w tym operacja resekcji żołądka, ale tylko pomogła, bo bez dyscypliny żywieniowej i codziennego uprawiania sportu pewnie by został przy poprzedniej, nieprzytomnej wadze. Piotrek mówi, że największą radością, jaką teraz czerpie z życia, jest możliwość uprawiania sportu. Jeździ rowerem, biega, pływa żaglówką - żyje. Polecam, rozmowa będzie ciekawa. :)

niedziela, 15 grudnia 2013

Obradowała egzekutywa

12 km

Wczoraj odpuściłem, do obiadu dzień był jakiś nieposkładany, normalnie - nie chciało się. Dziś za to już przed południem skorzystałem z wyjątkowo przyjaznych warunków, odwiedziłem las, pogoniłem parę saren, dwa jelenie, zajrzałem na Górę Lotnika, na której nie byłem już dość długo. Warunki naprawdę przesympatyczne: parę stopni ciepła, bezwietrznie, bardzo duża wilgotność, lekka mżawka, która na cerę robi przecież doskonale. Zatrzymanie się na chwilę nie groziło przechłodzeniem i załapaniem się na jakiś katar czy inne przeziębienie. Po prostu, nie chciało się wracać. Inna rzecz, że też niewielu ludkom chciało się wyjść z domu i skorzystać z tych kapitalnych warunków. Na stadionie jedna dziewczyna, w lesie dwóch jegomości, sądząc po strojach i sylwetkach - początkujących. Za torami tylko ja, sarny i jelenie. Ciekawe, że nie widać na ścieżkach tropów dzików, nie ma też śladów rycia w pobliżu miasta. Od paru dni w Goleniowie szczeciński łowczy wyłapuje owo towarzystwo i odwozi do jakiegoś azylu koło Koszalina (złośliwi mówią, że do masarni szwagra). Może dziki zwąchały ryzyko wałęsania się po ogródkach i opłotkach, na czas jakiś się wyniosły w plener oddalony od ludzi. Wrócą.


Najpierw prezesy opanowały Zakątek
Wczorajsze posiedzenie w "Zakątku" egzekutywy ProGDar Marathon Team należy uznać za udane. Prezes próbował pobić rekord w długości przemówienia, ustanowiony podobno przez Fidela Castro i parę razy bity przez niego samego. Przemowa prezesa trwała tyle, co szybki maraton: 2:18. Jak należy, były i oklaski, oczywiście spontaniczne. W poczet członków PMT przyjęty został Mariusz Gess, decyzję jednogłośnie w tej sprawie podjął prezes (swoim, jednym głosem, nie zawracając sobie głowy jakąś demokracją i konsultacjami z ekipą), ale decyzja została przez kolektyw uznana za słuszną, a Mariusz za swojaka.
"Mariusz jest spoko!" - oznajmił prezes
Owe 2 godziny i 18 minut przemowy to nie był czas zmarnowany. Darek przypomniał, co się w tym roku zdarzyło, poczynając od noworocznego biegu w Kliniskach po Półmaraton Świętych Mikołajów sprzed paru dni. Było tego sporo, prelekcja okraszona setkami zdjęć, miło się słuchało i wspominało.




Potem prezes przemawiał przez 2 godz i 18 minut
Lud grzecznie słuchał przemowy, klaskał obficie
Żeby były siły do klaskania, lud został nakarmiony. Pizzę przyjęto oklaskami
Rozmowy nie były zabronione
E-sołtys się rozochocił, tłumaczył Michałowi, jak trzymać gitarę basową
Leszek chyba nie bardzo wierzy, że gitarę trzyma się właśnie tak...
...na co e-sołtys się rozpłynął jak duch...


piątek, 13 grudnia 2013

Czegoś nowego trzeba

10 km

Trasa przez Helenów zaczyna mi się już nudzić. Dziś zniechęciło mnie do niej wdepnięcie w kałużę i napełnienie buta zimną wodą. Kałuża była niewidoczna w ciemnościach, a czołówka, niestety, nie jest dobrym "wykrywaczem kałuż", bo gdy źródło światła jest blisko oczu, nierówności terenu i kałuże są trudno dostrzegalne. 
Czołówka, w połączeniu z opaskami odblaskowymi, dostarczyła mi za to dużo uciechy na ulicy Spacerowej. Wszystkie samochody mijały mnie w odległości 2 lub więcej metrów, jak gdyby na drodze miały tira bądź kombajn, a nie jednego człowieka. Zapewne byłem widzialny aż za dobrze ;)

Nie mam konceptu na nową trasę. Kusząca jest bezpieczna i wygodna ścieżka rowerowa wzdłuż 'obwodnicy wschodniej', ale trzeba tam bezpiecznie dotrzeć, a to już - używając słów klasyka - nie jest takie proste. Bieg w ciemnościach ulicą Nowogardzką to bieg po śmierć lub kalectwo. Bieg Maszewską - podobnie. A jechać do Marszewa samochodem - bez sensu. 
Cholera więc wie, co tu robić. Rozwiązaniem byłoby przestawienie się na bieganie poranne, ale ja jestem z tych, którym poranek kojarzy się raczej z kawą, radiem i gazetą, a nie z zapieprzaniem o świcie po lasach. 
Więc stadion? Ostatecznie - tak. Ostatecznie, bo nic bardziej nudnego od kręcenia się jak w kieracie po tragicznej bieżni. Ale tu przynajmniej nikt nie potrąci i nie rozjedzie, co najwyżej ryzykuje się wdepnięcie w bagno.
Dziś bieganie po stadionie odbywało się w ciemnościach. Parę ludków krążyło po asfalcie wokół bieżni, żużel po mżawce zamienił się w bajoro. Ciemności mnie wkurzyły, poszedłem do budki przy lodowisku. Tam mnie bardzo grzecznie poinformowano, że jest jakiś problem z oświetleniem, wywala korki, ale już to zgłoszono i jutro będzie naprawione. Jeszcze przeprosili, że jest ciemno. W tych okolicznościach nie było co się awanturować, podziękowałem za info i spłynąłem do domu.

Dziś wyczytałem kolejną rewelację podważającą mity nt. zdrowego odżywiania. Otóż naukowcy, tym razem włoscy, ustalili, że 2-3 filiżanki kawy doskonale stabilizują pracę wątroby i świetnie wpływają na produkcję enzymów trawiennych. 
A jeszcze niedawno pisano, że picie kawy to najprostszy sposób na popełnienie samobójstwa...

czwartek, 12 grudnia 2013

Rytualna dycha

10 km

Znów posiedziałem z radnymi, trzeba było to odreagować  w ruchu. Tym razem ubrałem się cieplej, bo wczoraj wyskoczyłem jak małpa z kąpieli, tylko w cienkiej bluzie, bez komina Ojca D. i bez czapki. W nagrodę cały dzień dziś pokasływałem jak początkujący suchotnik, na szczęście nie zanosi się na jakiś rozwój tego tematu i spapranie sobie świąt chorobą. Dziś więc się uszczelniłem należycie, na głowę czapka, oczywiście modne od wczoraj błyskotki - i w plener. Standardowa runda wokół miasta, z zahaczeniem o Helenów. Tym razem światła się paliły, nie trzeba było brnąć w ciemnościach zastanawiając się: rozjadą czy nie rozjadą?

W drodze powrotnej zahaczenie o stadion, rzut oka na bieżnię: lud biega, nie wszyscy zakończyli sezon. Tłumu nie było, ale osiem osób ruchu zażywało.

Ojciec Dyrektor zainwestował w kawał stalowej blachy, która pomaga teraz osobom na wózkach inwalidzkich dostać się na stadion. Nie było to łatwe, odkąd wymieniono bramę stadionu i zainstalowano, czort wie po co, granitowe progi koło ołtarza. Teraz granit przykryto stalową, zardzewiałą płytą, pasującą w tym miejscu dość średnio. Moim zdaniem prościej było obniżyć próg o 5 cm, ale nie śmiałbym pójść do Ojca i podpowiedzieć mu takie, chyba bardziej estetyczne rozwiązanie. Zakładam, że usłyszałbym standardowe "to nie jest takie proste...".
Żeby nie było, że Ojca D. nie jestem w stanie pochwalić: płytę przyspawano do bramy, przynajmniej żule nie wyniosą jej do skupu złomu. Ojciec Dyrektor wykazał się więc pewną zdolnością przewidywania.

Członkom stowarzyszenia PMT przypomina się o sobotnim sympozjum o godzinie 17 w wiadomym miejscu. Wskazane jest zabrać ze sobą parę złotych na produkty spożywcze, nie wszystko przecież ufundują nam prezesy...

środa, 11 grudnia 2013

Doturlać się do świąt

10 km

Dzień wcześniej wydajemy gazetę, jeden dzień mniej na zebranie informacji i napisanie tekstów. Przez weekend nie było mnie w mieście, praktycznie tylko wczoraj można było zgarniać tematy, nic więc dziwnego, że praca dziś szła opornie. Na dodatek ostatnie dni nie obfitowały w wydarzenia, pr prostu nie było o czym pisać. Ale właśnie na tym dowcip polega, żeby napisać nawet, kiedy nie bardzo jest o czym. Jakoś poszło.
Po południu wybrałem się na posiedzenie komisji Rady Miejskiej. Przez godzinę męczony był temat zmiany filii biblioteki w Lubczynie na punkt biblioteczny. Dużo mówiono o potrzebie istnienia filii, o roli i misji. Nikt nie zapytał, jak często do owej filii biblioteki ktoś w ogóle zagląda i czy jest tam cokolwiek do wypożyczenia. Kiedy skończyła się dyskusja o filii biblioteki - wyszedłem. A w planie było jeszcze kilkanaście projektów uchwał i tyle samo okazji do dzielenia włosa na czworo.

Po powrocie do domu intensywnie szukałem powodu, który by usprawiedliwił rezygnację z dzisiejszego treningu. Nie znalazłem. Przed siódmą przebranie w czarne, na nogi i ramiona odblaski i ruszyłem w teren. Odblaski się przydały, bo Dworcowa i Spacerowa nieoświetlone. Błyszczałem się pewnie jak demon, bo samochody omijały mnie szerokim łukiem. Czułem się bezpiecznie; co by nie mówić, błyskotki działają.
Wczorajszy ból w krzyżu zelżał, był prawie niedoczuwalny. Nie szarpałem się, nie ma potrzeby. Trzeba teraz po prostu przetrwać zimę, nie zgnuśnieć i nie przytyć. Zasady są proste: codzienna dycha gwarantuje, że kondycja nie runie, a wiosną waga się nie zarwie pode mną. Nie ma co więcej wymagać od życia, choć przydałoby się jeszcze z 5 kilo stracić. To by jednak wymagało pewnych wyrzeczeń, a kto lubi wyrzeczenia?

wtorek, 10 grudnia 2013

(Q)rwa kulszowa

10 km

Jak nie urok,to sraczka. Przeszły (oby nie wróciły) problemy z achillesami, ale przypomniały o sobie tzw. korzonki. Na te ścierwa zawsze można liczyć; jak już wszystko jest super, a nawet lepiej, to te france są w pogotowiu i z pewnością się zameldują. No i, k...wa mać, się przypomniały. Ból na wysokości krzyża, kto wie, czy nie skojarzony z równie wierną (q)rwą kulszową, co krok przypominał, że mam kość krzyżową i w ogóle kręgosłup. Ponieważ jednak ja też z tych bardziej upartych - dotrwałem. Dyszka zrobiona wbrew wszystkim wbrewom. Niestety, z poczuciem sponiewierania przez wredne korzonki. Dlatego owe korzonki po powrocie zostały potraktowane stosowną chemią farmakologiczną, czymś w rodzaju "azotoksu na korzonki" - Movalisem. Co młodsi pewnie nie wiedzą, co to takiego azotox. Niech żałują, że się tak późno urodzili. Wariant awaryjny: wujek Google. On wie, pewnie powie.

Rok się kończy, pora na nowe plany. Chodzi mi po głowie wyprawa, która jest moim marzeniem od wielu lat: przejść latem z plecakiem całą południową granicę Polski, od Ustrzyk Górnych aż po Świeradów Zdrój. Przejść się jeszcze raz po tych wszystkich szlakach, które się schodziło za młodu. Zajrzeć w Bieszczadach na Chryszczatą, w Beskidzie Wyspowym na Łopień, piewrszą samodzielnie zdobytą górę. Wykąpać się w na dzikiej plaży w Tabaszowej nad Jeziorem Rożnowskim. Nie da się już przejść po taśmociągu nad Dunajcem w Marcinkowicach, by w dalszą drogę udać się parowozem do Limanowej, nie ma już taśmociągu, a parowozy w skansenie... Ale można przejść jeszcze raz na Halę Rysiankę, na Halę Krupową pod Babią, na Markowe Szczawiny. Są przecież Tatry, Pieniny, Gorce, Beskid Żywiecki i Śląski, są całe Sudety. Można siąść na ławce przed dawną szkołą w Zawoi-Smyrakach, by podelektować się panoramą na Babią Górę. Jeszcze raz przemoczyć buty idąc przez źródła Wisły na Baraniej Górze. Może jest jeszcze drewniane koryto przy źródełku na Oźnej, gdzie brało się wodę na herbatę do kolacji? Bo schronisko na Oźnej wciąż działa, nie byłem tam 30 lat... Nie da się już przejść drewnianym mostem z Niedzicy do Czorsztyna, bo mostu już nie ma, teraz stoi tam zapora, a dawne rozlewiska Dunajca zamieniono w jezioro. Nie żyje też już pewnie starsza pani, która na rozstaju szlaków pod Trzema Koronami w Pieninach lata całe handlowała kompotem, mlekiem i maślanką. Ale Trzy Korony przecież są na swoim miejscu. Chciałoby się odwiedzić wszystkie stare kąty... 
Lata lecą, pięćdziesiątka na karku, za parę lat na taką wyprawę będę się mógł wybrać z balkonikiem. Więc póki czas, trzeba by się zebrać i odbyć podróż życia. Dla mnie taką podróżą wcale nie jest wyprawa na Martynikę (ładna nazwa :), ale właśnie tu, niedaleko, paręnaście godzin drogi pociągiem od Goleniowa. Niby blisko, a jednak lata całe minęły, odkąd się człowiek wałęsał z plecakiem po górach, mając parę groszy w kieszeni. Tyle już razy obiecywałem sobie, że wreszcie tam wrócę... 
Dotąd wymawiałem się brakiem czasu. Tak sobie jednak myślę: jeśli nie teraz, kurka, to niby kiedy? Za 20 lat?

poniedziałek, 9 grudnia 2013

I to tyle na ten rok

10 km

Powrót z Torunia dużo przyjemniejszy, niż jazda w tamtą stronę. Śnieg stopniał, ociepliło się, przeszkadzały tylko TIR-y, ciągnące jak zwykle stadami. Ciut po południu wróciliśmy do Goleniówka, bardzo zadowoleni z wyjazdu.
Przed zmierzchem udało mi się wyskoczyć w las, w odróżnieniu od toruńskiego - bez zalodzonych ścieżek. Dyszka bez problemu i wątpliwości, bez przystanku, bo nieco zbyt optymistycznie oceniłem warunki i wybrałem się zdecydowanie zbyt lekko ubrany; dlatego nie zatrzymywałem się, by nie przechłodzić się i nie popaść na nowo w cykl przeziębienia z katarem, kaszlem i fatalnym samopoczuciem. 

No i wyczerpała się lista tegorocznych przyjemności biegowych. W bieżącym jadłospisie nie ma już żadnego interesującego biegu. Same drobiazgi, jakieś parkruny, dość daleko od Goleniowa, nie opłaca się jechać. Tak więc sezon można uznać za zamknięty, co naturalnie nie oznacza zawieszenia aktywności biegowej. Przeciwnie, zbliżają się święta, a to dla mnie sytuacja zagrożenia przytyciem po paru dniach biesiady przy smakołykach przyrządzanych przez Olę i Anię. Jedyny ratunek to codzienna porcja kilometrów, pozwalająca "przepalić" nieco kalorii, zaś świadomość czekającego biegu zmusza do wstrzemięźliwości w jedzeniu i piciu, by potem nie pokutować ciężko na trasie. 

Na stadionie sprzątanie po wycięciu szpaleru drzew. Nie zrobiło się łyso i pusto, to dobrze. Mamy więc za sobą pierwszy i dość ważny etap przyszłej przebudowy bieżni. Gdyby znalazł się jakiś zdeterminowany przeciwnik wycięcia 15 drzew, który by narobił szumu, a jeszcze lepiej przykuł się do jednego z nich (lub uwił tam sobie gniazdo), mógłby jednym ruchem zablokować całą inwestycję na parę miesięcy, a to by znaczyło, że opóźnienie wyniosłoby co najmniej rok. Zważywszy, że 2014 to rok wyborczy, całą inicjatywę mógłby trafić szlag. Ale, jak już wspomniałem, na razie szczęście dopisuje ;)

niedziela, 8 grudnia 2013

Tysiące Mikołajów

21,1 km
Nader udany półmaraton. Rano dołączył do nas Mariusz z rodzinką, na spokojnie zdążyliśmy się przygotować do biegu, dokładnie o czasie zameldowaliśmy się na przystanku, skąd odjeżdżały autobusy pełne osobników w czerwonych czapeczkach i takich koszulkach. Na kilkanaście minut przed startem byliśmy na nowym moście, na którym urządzono start biegu. Super pogoda: błękitne niebo, w miarę ciepło, bezwietrznie. Bezkresny tłum Mikołajów grzecznie ustawił się na starcie. O dziwo, bez najmniejszego trudu odnalazłem w dzikim tłumie Mariusza, przybiliśmy piątkę przed startem. Chwilę przed strzałem spełniłem jedno ze swoich marzeń: odlałem się z mostu na wysokości kilkudziesięciu metrów, prosto do rzeki. Że patrzyło kilkaset osób? A czort z tym, i tak zapamiętają jedynie, że szczający łobuz był w czerwonej koszulce i takiejże czapeczce...
Start trwał kilka minut, rzeka ludu powoli ruszała w trasę. Sądzę, że widok dla obserwatorów, szczególnie tych nie siedzących w temacie, był oszałamiający: powoli płynący, czerwony tłum.
Pierwsze kilometry prowadziły do Starego Miasta, skąd biegacze ruszyli na tradycyjną trasę, w kierunku lasu. Do 11 kilometra biegło się asfaltem, wygodnie i bezpiecznie. Potem jednak skręt w las, a tam zaczęły się problemy, bo droga była oblodzona i piekielnie śliska. Do tego było wąsko, praktycznie nie dało się wyprzedzać. Sytuacja zmieniła się na 19 kilometrze, kiedy znów wybiegliśmy na asfalt. Tam mogłem przyspieszyć i poprawić swoją pozycję. Już do końca biegu ciągnąłem w niezłym tempie, nie osłabłem do samej mety. Czas na mecie, jak na tłok na trasie i lód w lesie - niezły: 1:59:37.
Rozdanie nagród nie przyniosło niespodzianki, niczym nas nie nagrodzono :) W nagrodę pojechaliśmy za to do "Gęsiej Szyi" na zasłużoną, obfitą i smaczną kolację. Pojedliśmy, odprężyliśmy się, po czym Mariusz z resztą Gessów ruszył w drogę powrotną, zaś my nadal się relaksujemy w Toruniu.


Półmaraton zrobił bardzo dobre wrażenie. Ludzi dwa razy więcej, niż przed rokiem, ale organizatorzy wszystko ogarnęli i nie było żadnej wpadki. Autobusy przewiozły wszystkich na czas, na trasie był tłok, ale na to rady nie ma, na mecie wszystko dopilnowane, żadnych opóźnień, impreza skończyła się o czasie. A, medali w tym roku nie zabrakło!





W drodze do autobusu, w tłumie Mikołajów

Za chwilę wyjazd na most

Rodzinny fanklub na posterunku

Tu też rodzina gotowa do wsparcia

Mikołaje w drodze na środek mostu

Przyjechały następne autobusy...

Nowy most, zbudowany, by Mikołaje mieli skąd startować

To tylko widok w jedną stronę...

...A to widok w drugą

Do mety sto metrów

Nagród nie ma, spadamy do knajpy!

Gęsie wątróbki z piwkiem

Jak widać - smakowało

Szymek z panią z przedszkola

Zdaje się, chwila niezrozumienia między pokoleniami